Pan Hos umarł



Pan Hos sobie umarł. Dzielnie służył społeczności turystycznej, robiąc za żywą skamienielinę bieszczadzkiego etosu. Większość pielgrzymów, która go odwiedzała, w darze ofiarowała mu alkoholowe wota. Pan Hos czuł się w obowiązku spożywać je wszystkie, bo to grzech, żeby się marnowało. A to najkrótsza recepta na szybki zgon w bieszczadzkich ostępach, wielu już tak heroicznie dokonało żywota. Gospodarz występuje jednoosobowo, a goście jak święci, wciąż się mnożą. To, że wcześniej czy później gospodarza wykończą, jest pewnikiem, ale nie umniejsza to bohaterstwa gospodarza, który dzielnie walczy… znaczy się jego wątroba. Zanim do zgonu dojdzie radochy jest co niemiara, piszą różne redaktory poezję i opowiadania o bieszczadników umartwianiu, aureola z żółci wątrobowej już namalowana, tylko założyć.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R