Piękno i groza świata w styczniowy poranek



Styczeń roku dwa tysiące dwadzieścia. Patrzę przez okno z domu na górze Horb, na białym śniegu sznurowanie nocne lisa odciśnięte. Widuję go często, podrzucam mu kąski. Duży i puszysty, w pełni sił. Dary ode mnie przyjmuje, choć na razie na łąkach obfitość ścierwa, bo wilki jak co roku zrobiły remanenty i wysłały do nieba kilka łań.

Sójki uwijają się w gałęziach drzew, wieś chwilowo spokojna, senna i wyciszona. Taką lubię najbardziej. Niedźwiedź już zaprzestał swoich spacerów, chyba poszedł spać. Złoci się słońce na szczytach gór, jakby wszystko wokół było tą ikoną bieszczadzką, w której zapisana jest wiara w istnienie i miłość do tej ziemi.

Cisna – mała wielka wieś, zagubiona w przestrzeni i czasie, nasz okręt, na którym żeglujemy. Dokąd? Któż to wie? Chyba tylko ci, którzy spoczęli pod lipami na ciśniańskim cmentarzu.

Patrzę przez okno swego domu zafascynowany i podniecony tą niewiedzą... oto dzisiaj może się zdarzyć wszystko.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R