Pierwszy dzień lata



Świt mojego świata obudził mnie o świcie dnia. Ptasimi dźwiękami przelewająca się strumieniami przestrzeń ciężka od pożądania istnienia jakby wszystkie stworzenia uparły się świętować w jednym czasie ten błogi stan ułudy nieśmiertelności. Dołączyłem do nich bez wahania. Siadłem na rowerowy młynek buddyjski i zanurzyłem się w bezkres zieleni pod błękitem niebios oceanu. Mantry radosne odmierzając obrotami szeleszczących kół, wgryzałem się zębatkami przekładni w nieskończone piękno, w moje tu i teraz. Wielkiego czarno-białego kota spotkałem na swej drodze, leżał martwy na boku pod narkotycznie kwitnącą akacją. Jakby te rozszalałe kiściami wiszące kwiecie nakarmiło się jego życiem. Młodego lisa na górze Monastyr minąłem, potrącony jak przytulanka leżał, jakby ta góra przyjęła go w ofierze. Pierwszy dzień lata świętuję, mi się udało, tym stworzeniom się nie poszczęściło. Pokarmem zostały tego pożądliwego energii świata dnia. A moją karmą sycić oczy pięknem powszechnego przerażenia życiem.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R