Puzzlowanie egzystencji



Wyłowiliśmy się wzrokiem w zatłoczonym barze. Przylepiliśmy się szklistymi od alkoholu spojrzeniami jak dwie zagubione meduzy w oceanie niepokoju. Wypiliśmy jeszcze po dwie pięćdziesiątki, by spotęgować to rozwodnienie myśli i ona bezceremonialnie rzuciła:

- Chcesz sobie pobolcować?

Określenie to było mi obce, posługiwałem się archaicznym ruchaniem, pierdoleniem, kochaniem, ale zrozumiałem szybko, że bolcowanie też jest fajne, tylko młodsze.

Ruszyliśmy na kwadrat celem bolcowania, ostatecznie odbyło się to raczej jak puzzlowanie dwóch stłuczonych luster, ona rozpierdolona i ja rozpierdolony poprzednimi relacjami. W czasie tego bolcowania tak trochę się nie widzieliśmy i nie czuliśmy, bo tkwiliśmy jeszcze w naszych starych sprawach, ale udało nam się jakoś biednie wyrazić naszymi nagimi ciałami, nasze potworne zagubienie. Zrozumieliśmy, że i ja i ona wtórnie zostaliśmy rzuceni na arenę życia, bo ono jest nieskończenie wielkim pragmatykiem i zawsze, i w każdych okolicznościach szuka nowych rozwiązań.

A bolcowanie było w sumie okej, jak w Las Vegas… pchasz w niewiadome.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R