Sekretarz Jezus



Wszyscy wielcy ludzie mają bądź miewali sekretarzy, bądź sekretarki. Gruby pleban Dziwisz ma takowego, mądry Stanisław Lem miał, poetka Wisława Szymborska i mc2 Albert Einstein. Kurwa, chyba niczym od nich nie odstaję… też przecież jem i sram tak jak oni.

Zatrudniłem azaliż sekretarza, może raczej sam powołał się uroczyście na to intratne stanowisko i nie jest to byle persona, tylko sam obywatel Jezus. Nie, nie oskarżać mnie proszę o obrazę uczuć religijnych, to nie ten Jewrej z Judei, tylko ten z Wołomina (trochę mądrzejszy, bo przeżył już graniczny wiek 33 lat i nie dał się wjebać na krzyż, powiedzmy – jeszcze nie dał, bo jak się będzie chwalił swoim stanowiskiem, to szybko tam zawiśnie).

Przepisujemy z Jezusem opowiadania, kurwa, trochę dumnie to brzmi, właściwie nie opowiadania, bo nie jest to żadna literatura, a tylko to coś, co nagryzmoliłem na kartkach papieru (szkoda trochę tych kartek, bo mogłyby posłużyć bardziej utylitarnym czynnościom, np. wycieraniu dupy). Podczas wspólnej pracy nawiązaliśmy z Jezusem nić serdecznego porozumienia i niezniszczalnych więzi opartych na wzajemnych pretensjach i żalach, które cementują ludzi najmocniej.

O, dzisiaj mamy coś redagować, piszę do swojego sekretarza zapytanie:

- Kurwa, robimy coś, ty nierobie graficzny pierdolony, ty zakało miasta Wołomin i ogólnie intelektualny, interpunkcyjny itd.?

Przez szacunek do literatury nie pytajcie, co odpisuje sekretarz i proszę, jak będziecie go już przypierdalać gwoździami do tego krzyża za współudział w tej całej literaturze, to dajcie mu jakiegoś apapa, albo waleriany, bo nie zasługuje na takie cierpienie (samo przepisywanie jest już wystarczającą karą). Ujmijmy to w ten sposób – wybaczcie mu, on nie wie, co czyni.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R