Słodka cipa Afrodyty



Kazek pierdolnął jedną setkę czystej dobrej wódki, tak bez wahania. Za chwilę dobił jeszcze drugą. Przepił wodą mineralną, spojrzał w lewo, później w prawo, skrzywił się z niesmakiem, bo wszystkie stołki barowe ziały pustką. Kończył się ten zimowy dzień, wykrwawiał, jak buchaj w rzeźni, cieknącym z poderżniętego gardła czasem.

- Kurwa, widzę, że padło na mnie – rzekłem jako osoba urzędowa, piastująca to zaszczytne rzemiosło gildii barmańskiej, zamiennie – rzeźnicy czasu.

- To będzie krótka spowiedź – zabezpieczył się Kazek – Na jedną setę – ocenił. - Kurwa, pamiętasz tą krótko ostrzyżoną z nocnych jesiennych baletów?

- Tą z kolczykami z zielonymi wężami? – dopytałem.

- Tak, ją. Wypiliśmy po pół litra wiśniówki na łeb i poszła ze mną na chatę. Wylizałem jej cipę i wyruchałem. Kurwa, za słodka była, wiedziałem, że będzie chujnia.

- W jakim sensie ta słodycz? Że fajna laska? – starałem się pomóc, bo dreptałem już do zamknięcia.

- Kurwa! Mówię o jej cipie, była za słodka. Wiesz, co to znaczy?!

- Odczyn zasadowy… zaciążyła, co? – bardziej potwierdziłem, niż zapytałem. No bo trochę na cipach się człowiek przecież zna.

- A jak, zatrybiła. Mieliśmy burzliwą wymianę zdań wczoraj, chciałem, żeby to wyskrobała, a ta pierdolona się uparła, że będzie to to hodować, bo ona z świętojebliwej rodzinki. I teraz jakiś jebany prorok zjawi się za kilkanaście lat i mnie zajebie swym niespełnionym pragnieniem miłości.

- Polać? – zapytałem.

- Nie, pójdę już.

Zamykając drzwi lokalu, pomyślałem sobie:

- Kurwa, trzeba bardzo uważać na te słodkie cipy.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R