Śmierć Kaktusa



W ten sam cudowny wiosenny dzień, w który grzebaliśmy w Cisnej Tadka – Pana Kuleczkę, na Wetlinie „dołowano” Kaktusa, uzdolnionego rzeźbiarza, prymitywistę, z potwornie wybujałym ego. Jeśli idzie o ciało fizyczne, to wierzę, że uda się je pochować w gliniastej ziemi, ale tego ego Kaktusa ni chuja nie da rady upakować w mogile. Nie ma w Bieszczadach tak wielkiej dziury, w której by się ono zmieściło. Zawsze odrobinę przygarbiony, z okularami z maksymalną ilością dioptrii, grubymi jak denka butelek po winie, czujnie rozglądający się w lewo i w prawo, bystry w słowie i szybki w ripoście przemierzał trakty ciśniańskie, a później przeniósł się do Wetliny. Rzeźbił, chlał, chlubił się tym i z dumą o tym opowiadał.

Kończy się w Bieszczadach archaiczna epoka, następuje wielkie wymieranie, ludzie, którzy próbowali udowodnić, że da się istnieć podług własnych szablonów, nie przewidzieli tylko jednego, że o ile duch sprosta wyzwaniu, to padają podczas tego procesu podroby: wątroba, serce, nerki.

Klęska Pielgrzyma zawsze jest prozaiczna… nie wytrzymują sandały.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R