Śmierć czarnego kota



Przychodził za Siekierezadę, z postury krępy i nabity mięśniami, piękny kocur z zielonymi ślepiami. Traktowaliśmy się z dystansem, klasycznie, jak dwa samce, każdy swoją drogą. Podrzucałem mu nieraz kąski mięsne, nie dziękował ani się nie łasił, rozumiem, duma, też bym tak robił. W słoneczny majowy dzień znalazłem go martwego w garażu Siekierezady. Nie widać było żadnych obrażeń, oczy otwarte i jarząca się niesamowita zieleń. Wykopałem mu mogiłę nad stawem przy wielkim świerku, ułożyłem na dnie, a te zielone oczy nadal płonęły fosforem… czas nakryć ciało ziemią. Wydawało mi się, że sypię ją w tę bezgraniczną studnię zieloności i nigdy jej nie zasypię, jakby do jakiegoś ogromnego morza, w głębię zielonej otchłani.

Do dzisiaj nie mogę zasypać tych jątrzących zielonych oczu Czarnego Dumnego Kocura zza Siekierezady.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R