Testament



Dziadek Anzelm kochał tę górę. Wszyscy we wsi wiedzieli, że ta góra wybrała jego, a on ją. Rzadko opuszczał swoje królestwo, chyba że wyjątkowo zmuszony dopełniać spraw urzędowych w powiecie, albo po grubsze sprawunki niezbędne w gospodarstwie. Do wsi zjeżdżał ze swej góry Dodgem z amerykańskiego demobilu. Ten stary wojak był rówieśnikiem dziadka Anzelma, pasowali do siebie. Dla nas dzieciaków była to nie lada atrakcja, kiedy lepiliśmy nasz tęskny wzrok do tego pojazdu, dziadek zatrzymywał się i rozkazywał:

- Wskakiwać na pakę psubraty.

Prze szczęśliwi podróżowaliśmy z nim ten kilometr na jego górę. Pod wielkimi oponami chrzęścił żwir drogi, wzdłuż traktu rosły wyniosłe świerki i modrzewie.

- Wszystkie je posadziłem – krzyczał dziadek Anzelm, przekrzykując dźwięk sześciocylindrowego „dolniaka”.

Na szczycie tej czarodziejskiej góry gasił motor, energicznie zaciągał hamulec ręczny i mówił:

- Chodźcie, pokażę wam wielkie cywilizacje.

Prowadził nas na miedze południowych łąk, zatrzymywał się przy kopcach mrówek i z uwielbieniem tłumaczył, jak funkcjonują te społeczeństwa, że są lojalne względem wspólnoty i tworzą super organizm, w którym nadrzędną wartością jest mrowisko, a jednostka jest tylko pyłkiem, trybikiem tego perfekcyjnie funkcjonującego żywego mechanizmu.

- Przynieście te suche gałęzie świerkowe – rzekł dziadek.

Ochoczo podjęliśmy się zadania.

- Połóżcie obok mrowiska, a teraz spójrzcie, co się będzie działo.

Mrówki zaczęły wspinać się na nie i zbierały w swe żuwaczki opadające, suche igły. Szybko powstała żywa rzeka przemieszczająca się dwoma strugami w tę i w drugą stronę.

- Noszą budulec na mrowisko – wytłumaczył dziadek.

Na początku nowego wieku pan Anzelm zmarł. Powieziono go jego Dodgem na wiejski cmentarz. Wcześniej leżał jeszcze trzy dni zgodnie z tradycją w swoim domu na tej pięknej górze. Wynosząc trumnę, żałobnicy uderzyli nią trzy razy w próg na pożegnanie.

W kancelarii notarialnej w powiatowym mieście notariusz otworzył szarą, papierową teczkę. Kilka osób naprzeciwko jego biurka, jakieś pociotki pana Anzelma, przygryzały z niecierpliwością wargi i z podejrzliwością spoglądali jeden na drugiego. Notariusz chrząknął i oświadczył:

- Nie zabiorę państwu dużo czasu. Strona zawarła swą wolę w bardzo oględny, a zarazem przejrzysty sposób. Proszę o uwagę, odczytam oto testament świętej pamięci pana Anzelma:

Ja, niżej podpisany, Anzelm K. zapisuję cały swój majątek, górę obejmującą areał łąk i lasów w ilości szesnastu hektarów i wszelkie zabudowania posadowione na niej mrówkom, które posadowiły tam i posadowią w przyszłości swe kopce”.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R