Udane negocjacje Darka



Lata temu Darek nabył już tę powłóczystą nostalgię jak bieszczadzkie późnojesienne poranki, jak szare grudniowe wieczory, jak wczesnowiosenne dżdżyste dni. Ta nostalgia była łagodna, senna, sentymentalna, ogólnie można by ją nazwać ładną. Chadzając do Darka, do tej samorodnej, samoistnej poradni psychologiczno-psychiatrycznej pacjenci odczuwali ulgę, jakby rzeczywistość nie miała tam wstępu, a wszelkie jej wykwity więdły tam nie podlewane nadzieją. Do dzisiaj nie mogę tego rozgryźć, tego pogodnego, leczniczego pesymizmu Gospodarza, naszego ordynatora od upadków, załamań, szaleństw i obłędów. Bywało, że i naszemu kierownikowi przydawała się wizyta u super wizjera. Osobiście odwoziłem go do Jarosławia, bo jak sam dokonał autodiagnozy: „Kurwa, zrobiły się z tego wszystkiego już takie monstrualne jaja, że nie można ich już nigdzie podczepić, bo nawet kosmiczne krocze ich nie utrzyma.”

Podróż była miła, dzień zajmował się sobą, czyli omamianiem ułudą istnienia wszystkich wokół. Przybyliśmy do szacownego zakładu, panie pielęgniarki na izbie przyjęć były, skromnie rzecz ująć, chłodne. Darek wydmuchał trochę za dużo w dopuszczalnej skali i wygnali nas na dwór z zaleceniem: „Proszę rozchodzić trochę promili wokół obiektu”. Trochę z Darkiem rozchodziłem tej substancji nadmiarowej, po czym on rzekł: „Jedź już, bo zmierzcha, poradzę sobie”. Pojechałem. Jak się po kilku dniach dowiedziałem, Darek w ramach „rozchodzenia” poszedł na dół wzgórza, gdzie mieścił się sklep, wypił za nim dwa piwa z miejscowymi kolesiami i brał przy tym udział w czynnościach rozjemczych, bo jeden z towarzyszy, grypser, ledwo co uwolniony zza krat, coś tam chciał rozliczać scyzorykiem. Z rozciętą dłonią ruszył Darek pod górę, na swoją Golgotę, bądź do swojego Pacanowa. Tym razem przyjęto go i wydmuch wyszedł w skali.

Ta porada może być naukową, że jak procenty chcesz zniwelować, wypij za sklepem dwa piwa.

Kazali się łapiduchy na łóżku transportowym położyć i hejże na pełnym gazie kierunek „lot nad kukułczym gniazdem”. Zaparkowali z wirażem i przerzucili pacjenta na łoże właściwe wieloosobowej sali i dawajże przypinać skórzanymi pasami za nogi. Darek z przerażeniem zeznał mi przez telefon, że długo negocjował, to przypięli tylko za jedną. „Fajnych ludzi tam poznałem” opowiadał. Zgadzam się w całości z tym twierdzeniem: w miejscu upadku ludzkości świętych męczenników się zaznajamia, tam gdzie nikt już niczego nie musi udawać, bo czarno na białym całą prawdę widać.

Przerobił Darek te wczasy swoje i wrócił, a za chwilę odszedł jeszcze dalej, tam, gdzie już nie wiążą za nic, ale wrócić stamtąd nie sposób. Wciąż głębiej i głębiej w gwiazdach się tonie, w absolutnej prawdzie się rozmywasz.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R