Urna pełna Darka



Piękny październikowy dzień złudnie wydawał się nieśmiertelny. Siedzieliśmy przed domostwem, w którym spoczywał martwy Darek. Prowadziliśmy dziwne rozmowy, bo cóż tu właściwie mówić. Ktoś próbował nawet zażartować (Darek by się nie obraził), ktoś rozwinął się ze wspominkowym tematem, ktoś rozminął się z tematem… Każdy przeżywał na swój sposób, tak jak umiał, tak jak czuł. Ciężko rozebrać śmierć rozumem. Ten początkowy etap rozpaczy, gdy możesz jeszcze być i patrzeć na tego człowieka, który jeszcze przez chwilę składa się z miary i wagi, wydaje ci się jeszcze w miarę bezpieczny. Ten człowiek jest tutaj wciąż z nami, aczkolwiek w tej przerażającej zimnej i sztywnej formie, ale jeszcze możesz go utulić, dotknąć, możesz wierzyć w jego istnienie. Później wszystko odbywa się błyskawicznie. Panowie profesjonaliści w czarnych garniturach z teatralną troską i współczuciem pobierają ciało. Przerażający jest ten dźwięk zasuwanego worka i znikające oblicze bliskiej osoby, urna niesiona na cmentarzu pod lipy i to zdziwienie, przypominające konsternację małego kotka, któremu nagle zabrałeś zabawkę…

Jak to, nie ma? Dlaczego zniknęło? To już teraz?

Poszło szybko, dom Darkowy teraz ma u podstawy 60 cm na 60, chodzimy do niego często, ale to już nie to samo. Wszystko jest zupełnie inne, nieistniejące, nie z tego świata… zimne.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R