Widokówka z góry Horb



Czerwiec obdarzył chrztem ciągłym wód wezbranych. Łąki brzemienne wiechciami Wiechlin rozbujanym oceanem zapłonęły Ognichą żółtym ogniem gorczycy wspaniałej, królującej niczym cesarz pośród ludu zieloności wszelakiej. Różowość ostów na wysokich tykach kiwa się jak sekundnik zegara naszego czasu w trójcy świętej zespolone kule kwiatów. Imitują bulwiaste kopuły nieistniejących, bieszczadzkich świątyń, cerkwi wspomnienie ulotne.

Włóczydła polne rozpięły już swe baldachimy i zdaje się, unoszą się nad trawami jak szybujące parasole, cieniem raczą wszelkie drobne stworzenie. Na obrzeżach łąk Lepięrzniki królują, rozpostarły już swe olbrzymie liście, na które w dzieciństwie mówiliśmy łopuchy. Cała przestrzeń rozbrzmiewa już chrzęszczeniem szarańczaków, chrobotem chrząszczy, chitynowym dźwiękiem milionów owadów, jaskrawością jaskrów iskrzy się trudną składnią poezji Stachury, a wszystko to unosi się na miodowym zapachu kwitnących, dzikich bzów. Wszystko wydaje się tak intensywne, jakby było tą ziemią, tą łąką, tym życiem. Jakby było pieczęcią na tej widokówce z góry Horb.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R