Wymiatanie śmieci



Zamiatam Salę Rogatą Siekierezady, mój wzrok przykuwa mały, błyszczący przedmiot. Podnoszę z ziemi ten artefakt, to srebrny pierścionek. Trzymam go chwilę w dłoni i mówię:

- Następne vota do powieszenia na diabły za barem.

Wiszą tam już medaliki, krzyżyki, wisiorki, kolczyki i wszystko to, co ludzie gubią – marzenia, sny, wspomnienia, pragnienia i upadki.

Zachowuję te precjoza, bo to opowieści wczorajszego dnia. Deponuję je na życzenie tych, którzy je tutaj celowo, albo przez przypadek porzucili. Do mojego zgonu te drewniane diabły będą się uginać pod brzemieniem tych darów, a później Rose Mary zamiecie to wszystko wielką miotłą, a czas jej w tym pomoże. I ja też trochę pomagam, pisząc z pozoru o tych nic nieważnych zdarzeniach, by łatwiej jej było to zamieść, bo jak się wie, co się zamiata, to idzie gładko i sprawnie. Wiem, co mówię, bo mam za sobą trzy spore wymiatania. Jedno po Tadziku (teściu), drugie jak mówi Wojtek Zubek – po babce Lilleman w Norwegii, a trzecie po byłej, niegrzecznej żonie.

Na początku trzeba zadać sobie trochę sadystycznego bólu, żeby oswoić się z materią do wymiatania, poznać i pozbyć się zaklętego w niej balastu, a później idzie to już lawinowo. Ta materia godzi się ze swą porażką i już tak nie jęczy tym swoim emocjonalnym depozytem. Nie rozpacza za przypisanymi do niej opowieściami, godzi się na swój los (zapomnienie).

Po prostu Wymiata się, fachowo i na zimno, tak jak grabarz wymiata ziemię na trumnę.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R