Siekierą w łeb, albo w las wypierdalaj
Czyli dobrostan psów i kotów w Rzeczpospolitej.
U Grześka byłem w odwiedzinach, kolegi z podstawówki. Przędzie on żywot w sielskim klimacie, na uboczu bieszczadzkiej wsi przy rzece. Chałupa zadbana, przed gankiem kwiecie, karmniki dla ptaków. Przy ławce pod ścianą wilczata suka się wygrzewa. Z domu mniejszy kundelek ujada. Lubię zwierzaki, pytam o ich pochodzenie.
– Jeśli chodzi o sukę, to sąsiad ją w szczenięctwie wlókł na postronku. Na moje zdziwione spojrzenie wyjaśnił: „nad rzekę idę, siekierą jebnę w łeb i w wodę wpierdolę, bo zła jest”.
Grzesiek zaoszczędził sąsiadowi drogi i przygarnął pieska. Pogładził ją czule po łbie, mówiąc:
– I co, dostałabyś, sunia, siekierką po łbie i już by jej nie było.
– Jeśli chodzi o małego kundelka, to przy cerkwi w Łopience go wyrzucili. Robiliśmy tam w lesie. Zostawiłem szyby otwarte, bo skwar był letni. Przyszedłem z roboty, wrzuciłem piłę do bagażnika, wsiadłem, odpaliłem pojazd, a tu coś mi dyszy z tyłu. Odwracam się, a tu ten mały zawodnik. Dopiero w domu zobaczyłem, że opuszki łap ma zdarte do krwi, bo biegał wahadłowo całe dnie, kilometr w jedną i drugą od punktu porzucenia. A teraz piesia ze mną w łóżku śpi.
Wracając do Cisnej, wzdłuż rzeki Solinki pomyślałem sobie: fajnie mieć takich dobrych kolegów. To wzmacnia i buduje.
R